sobota, 20 kwietnia 2013

wat umong

international meditiation center - czyli trzy dni z życia wśród monków.
Rekrutacja nowych uczestników odbywa się między 8, a 9 rano, więc stawiłem się w tym czasie.
Wypełniłem kartę przyjęcia, monk dał mi kluczyk do pokoju, w zamian wziął jakiś dokument (nie chciał paszportu, bo pewnie nie byłbym pierwszym, który nie chciałby go oddać :)).
Przebywanie w ośrodku jest bezpłatne - natomiast jest skrzynka na dotacje. Nie ma narzuconego czasu przebywania, rekomendują jednak pobyt nie krótszy niż trzy dni. I tyle właśnie tam byłem.
Uczestnicy mają być ubrani na biało, więc musiałem na miejscu kupić uniformik i poszedłem do pokoju się przebrać i przygotować do zajęć. Nie, nie mam zdjęcia w tym stroiku. :)
Byłem przygotowany na to, że warunki nie będą hotelowe...Ale tego się nie spodziewałem...Do kompletu dostałem koc i poduszkę.
Szybko się zorientowałem, że mają takie maty do medytowania więc sobie z nich skonstruowałem łóżko.
I chyba byłem jedynym, który na to wpadł bo reszta nie wysypiała się na podłodze. Później maty zaczęły znikać z sal medytacyjnych :)
Dzień rozpoczynał się o 5 rano, o tej godzinie to nawet psy spały... Za to tajscy uczestnicy zaczynali o 4 modlitwami. W ośrodku jest dwóch monków jeden od tajów i jeden od spraw międzynarodowych.
 Medytacje trwały do 7:00,
później było sprzątanie,
a po sprzątaniu śniadanie. 7:30.
Posiłki były serwowane na takich tackach. Dobrze, że ich nigdzie nie poprzykręcali i nie stosują systemu z numerkami ;)
Jedzenia nie brakowało, nawet donaty się pojawiały. Ludzie dbają o mnichów i różne rzeczy im do jedzenia przynoszą. Ale jest też w centrum kucharka, która gotuje dla wszystkich.
 Mniszkowie jedzą z takich, swoich koszyków.
Podchodzą do przygotowanego dla niech stołu i sobie do tego koszyka wkładają co chcą. Ciekawe czy mają tam przegródki czy miksują to wszystko.:)
Dzisiaj na śniadaniu mnie zaskoczył, aż się śmiać do łez zacząłem (a cisza podczas posiłków obowiązuje nawet rozmawiać nie można). Wiedziałem co było do jedzenia i co mają na stole, bo my możemy sobie dokładać jedzenie z tego stołu, a on makaron z  tego swojego kociołka
 wsuwać zaczyna...Znalazł sprzed czterech dni chyba, bo w ciągu ostatnich trzech makaronu nie było :)
Przed posiłkami modlitwa.
 No i nie wiem dlaczego jedzą z ziemi.
A monki jedzą paluchami, może żeby sobie tych garnków widelcami nie podrapać. (to zdjęcie z makaronem :))
Po posiłku każdy zmywa po sobie.
A później godzinna przerwa na relax. Oczywiście można medytować :)
Dziwne jest to, że wszystko co pozostanie ląduje w koszu, a oni tam prawdziwy folwark zwierzęcy mają, psy, koty, kury, koguty.
Nie zapominając o wyspie z gołębiami i stawach z sumami i żółwiami.

9:00 instrukcje medytacyjne.
I medytacje.
Po nich lunch o 11:30. No i to ostatni posiłek...Ciekawe kto im doradził taki schemat żywienia :)
Monki po swojemu podchodzą do wymyślonego przez siebie harmonogramu...Dzisiaj np. śniadanie podano chwilę przed 7:30, pensjonariusze czekają w budynku, 7:40, a ci w najlepsze krzątają się z miotełkami wokół swoich siedzib...łaskawie przyszli pięć minut po kwadrans do ósmej (7:50) :) Z tego powodu przy lunchu z tajskim miałem konfrontacje...mój pojechał do miasta więc był tylko jeden :) Przyszedłem z masażu przed 11:30, znaczy z medytacji. ;) Wchodzę, cały na biało, :) a większość, włącznie z monkiem skończyła już jeść, musieli zacząć koło 11:00 i on do mnie rozmawia, że się spóźniłem i że nie powinienem jeść..."chyba ty" powiedziałem i spokojnie zjadłem. Ekspert od medytacji powinien nad elastycznością popracować...


Po lunchu relax, w którego trakcie można czytać książki pożyczone z tamtejszej biblioteki.
 Znowu medytacje
I czas wolny. To nie jest zamknięty ośrodek, więc mogłem chodzić do baru na zupę grzybową tom yum.
 O 18:00 monk śpiewał buddzie piosenkę, a po niej miał z nami pogawędkę, na temat naszych doświadczeń medytacyjnych.
Po spotkaniu medytacje do 21:00 i wszyscy kładli się spać...
A to nie moja pora na sen :) Dobrze, że nie tylko "niemoja". ;)
Poznałem w ośrodku dwie amerykanki. Wczoraj zjaraliśmy mnichowi wielką świecę siedząc do 1 w nocy...Sklep był nie daleko więc i piwko wypiliśmy. Niby nie można pić alkoholu, ale przecież nie wyrzucą nas za to i do mamy nie zadzwonią...Pozostali spali, albo i nie bo śmiechy były :)
Monk pokazał nam też plenerowe miejsca do medytacji.



A gdy medytowałem przechadzając się, odkrywałem uroki okolicy.
Nie wiem czy to jadalne.
Nawet mnich mechanik był.




Przebywanie w tym ośrodku to bardzo ciekawe doświadczenie. Atmosfera sprzyja wyciszeniu, refleksji i medytacji.

Brak komentarzy: